W dawnych czasach myślano, że cholesterol jest wyłącznie wrogiem. Obecnie nadal wiele osób tak uważa. W rzeczywistości należy on do związków niezbędnych człowiekowi, chociażby jako prekursor hormonalny i związek stabilizujący błony komórkowe. Niestety w oficjalnym nurcie medycyny jest mocno zakorzenione przekonanie o konieczności zmniejszania stężenia cholesterolu przy użyciu farmakologii, mimo iż wiele badań nie potwierdza korzyści z takiej interwencji.
Mało tego, najwięcej profitów jest wykazywanych w badaniach mocno „podsypywanych” finansowo przez rozmaitych producentów statyn. W życiu nie ma przypadków. Akurat ten segment rynkowy jest źródłem niesłychanych zysków, więc korzystne jest sugerowanie ludziom, że należy zmniejszać stężenie cholesterolu za wszelką cenę, nieważne czy przynosi to korzyści zdrowotne.
Niskie stężenie cholesterolu - co powoduje?
Najnowsze dowody sugerują, że śmiertelność z różnych przyczyn, innych niż choroba wieńcowa, jest podwyższona u osób ze zbyt niskim lub obniżonym (poprzez interwencję) poziomem cholesterolu w surowicy. Do tej pory niewyjaśniony jest związek między niskim lub obniżonym poziomem cholesterolu a śmiercią w wyniku samobójstwa, wypadku lub urazu (tzw. śmiertelność bez choroby).
Nawet u pacjentów z chorobą niedokrwienną serca zbyt niski poziom cholesterolu (poniżej 160 mg/dL) zwiększał znacznie śmiertelność np. z powodu nowotworów. Inne badania wiążą niski poziom cholesterolu (poniżej 170 mg/dL) np. z rakiem płuc. Bardzo ciekawe światło na tę kwestię rzuca badanie Halfdana Peturssona (lekarza medycyny) i wsp. opublikowane na łamach „Journal of Evaluation in Clinical Practice”. To nie znaczy, że prawdę mówi Uffe Ravnskov, słynny szwedzki poszukiwacz prawdy, który zapędził się bardzo daleko i sugeruje, że cholesterol jest całkowicie nieszkodliwy: „Mówiło się, że […] wysokie stężenie cholesterolu LDL jest najważniejszą przyczyną miażdżycy.
Jednak wiele obserwacji, które są sprzeczne z hipotezą receptora LDL, można wyjaśnić tezą, że wysoki poziom cholesterolu w surowicy i/lub wysoki poziom LDL chroni przed infekcją i miażdżycą”. Ravnskov zasłynął z książki „Cholesterol naukowe kłamstwo”. Niestety wyniki metaanaliz i badań (które niekoniecznie są sponsorowane przez producentów statyn) wskazują, że zbyt wysokie stężenie cholesterolu może być powiązane ze zwiększonym ryzykiem śmierci (u mężczyzn już od pułapu 213 mg/dL, a więc niewiele wyższego niż obowiązująca norma, która wg wielu grup „poszukiwaczy spisku” została celowo obniżona).
Śmiertelność z powodu wszystkich przyczyn była mniejsza o ponad 20% przy stężeniu cholesterolu u pań wynoszącym powyżej 7,0 mmol/L (270 mg/dL). Dane zebrano na podstawie obserwacji 52 087 Norwegów w wieku 20-74 lat.
Badanie Japończyków
Metody: Prospektywne badanie kohortowe oparte na społeczności zostało przeprowadzone na 12 obszarach wiejskich w Japonii. W badaniu wzięło udział 12 334 zdrowych dorosłych w wieku od 40 do 69 lat, którzy przeszli masowe badanie przesiewowe. Całkowity cholesterol w surowicy mierzono metodą enzymatyczną. Wynikiem była całkowita śmiertelność według płci i przyczyny śmierci. Informacje o przyczynie zgonu uzyskano z aktów zgonu, a średni okres obserwacji wyniósł 11,9 lat.
Wyniki
- niskie stężenie cholesterolu, czyli poniżej 4,14 mmol/l (<160 mg/dl), zwiększało ryzyko śmierci o 49% u mężczyzn i 50% u kobiet, w porównaniu do utrzymywania stężenia cholesterolu w granicach 4,14–5,17 mmol/l, czyli od 160 do 200 mg/dl
- wysokie stężenie cholesterolu (≥6,21 mmol/l, czyli więcej niż 240 mg/dl) nie było czynnikiem ryzyka zgonu
- ryzyko śmierci z powodu udaru krwotocznego, niewydolności serca (z wyłączeniem zawału mięśnia sercowego) i śmiertelności z powodu raka było znacząco wyższe w grupie mającej niskie stężenie cholesterolu w porównaniu do grup o umiarkowanym stężeniu cholesterolu
Wnioski
Niskie stężenie cholesterolu wiąże się z wysoką śmiertelnością nawet po wykluczeniu z analizy zgonów z powodu chorób wątroby. Z kolei wysokie stężenie cholesterolu nie jest związane z ryzykiem śmierci.
Komentarz
Jaki interes mają japońscy naukowcy w publikowaniu podobnych danych na łamach „Journal of Epidemiology”? Trudno zarzucać, aby czerpali zyski z podobnych badań, chyba że prowadzą ogólnoświatowe domy pogrzebowe, a zbyt wysokie stężenie cholesterolu faktycznie może zabić. Tylko na razie nawarstwiające się badania naukowe publikowane na renomowanych stronach tego nie potwierdzają.
Zamiast zakończenia
Lekarz medycyny Joanna Markaki i in. zebrali dane dotyczące stężenia cholesterolu u pacjentów po udarze. Wcześniejsze leczenie statynami i wysoki poziom cholesterolu (w tym przypadku powyżej 178 mg/dl lub więcej niż 4,6 mmol/l) przy przyjęciu do szpitala wiązały się z korzystnym rokowaniem po udarze niedokrwiennym (IS), co nie zostało do końca wyjaśnione. Celem pracy było zbadanie wpływu stężenia cholesterolu oraz wpływu leczenia statynami na krótko- i długoterminowe przeżycie po udarze niedokrwiennym.
Wyniki
- spośród 190 pacjentów objętych analizą końcową, 21 (11%) zmarło w ciągu 1 miesiąca, a 61 (32%) w ciągu 7 lat obserwacji
- stężenie cholesterolu poniżej 178 mg/dl było związane ze starszym wiekiem, niższym ciśnieniem krwi (BP), obecnością dusznicy bolesnej (bólu dławicowego w klatce piersiowej) i wyższym ryzykiem zgonu
- wskaźniki przeżycia trzymiesięcznego, rocznego i pięcioletniego wynosiły odpowiednio 100%, 98% i 84% u pacjentów z wysokim cholesterolem (powyżej 178 mg/dl), w porównaniu z 92%, 87% i 57% w grupie z niskim cholesterolem (poniżej 178 mg/dl)
Nie wiem, czy należy obniżać stężenie cholesterolu — być może tylko w niektórych, rzadkich przypadkach. Niestety taki uniwersalny schemat jest obecnie stosowany w medycynie, bez rozważenia skutków ubocznych terapii statynami. Wiele niezależnych badań nie potwierdza korzyści z obniżania stężenia cholesterolu. W licznych badaniach nie wykazano ryzyka związanego z występowaniem podwyższonego stężenia cholesterolu, szczególnie u kobiet. Trochę inaczej ta kwestia wygląda u mężczyzn. Może być to zbieg okoliczności, ale takich danych jest po prostu za dużo, by był to przypadek.
Dodatek dla zaawansowanych czytelników
Cholesterol jako prekursor kortyzolu i innych hormonów
Przede wszystkim cholesterol jest „surowcem”, dzięki któremu w ustroju mamy testosteron (a więc estradiol i DHT oraz wiele innych związków), progesteron (i inne hormony tego rodzaju), mineralokortykoidy (np. aldosteron), a nawet kortykosteroidy, glikortykosteroidy (np. kortyzol). Wszystkie z wymienionych hormonów są nam niezbędne, bez kortyzolu można dość szybko umrzeć.
Brak kortyzolu a przełom nadnerczowy
W książkach dotyczących endokrynologii szeroko opisano przełom nadnerczowy (ang. adrenal crisis). Jest to nagły przypadek endokrynologiczny wywołany wewnętrznym lub zewnętrznym procesem w sytuacji znanego, lub nieznanego braku wytwarzania kortyzolu, hormonu warstwy pasmowatej nadnerczy, który jest głównym glikokortykosteroidem. Stan pacjenta może ulec szybkiemu pogorszeniu, powodując śmierć w domu lub wkrótce po przybyciu do szpitala. Podobny stan z reguły rozwija się u chorych z przewlekłą niedoczynnością kory nadnerczy.
Pojawia się wstrząs, bóle brzucha, wymioty, biegunka, rozwija się niewydolność krążenia, a następnie dochodzi do utraty świadomości. Często z wymienionymi zaburzeniami współistnieją hiponatremia (spadek ilości sodu), hiperkaliemia (wzrost stężenia potasu), hipoglikemia (spadek stężenia cukru we krwi) i łagodna hiperkalcemia (wzrost stężenia wapnia). Nieleczony przełom nadnerczowy prowadzi do zgonu.
Z kolei aldosteron reguluje stężenie sodu (zwiększa), potasu (obniża), wodoru (obniża, a więc zmniejsza zakwaszenie, indukuje alkalozę) i płynu pozakomórkowego (ciśnienie krwi ma wpływ na nerki, serce i inne narządy).
Tak więc trudno uznać cholesterol za wroga, skoro bez jego obecności w ustroju grożą nam poważne powikłania zdrowotne, a może nawet i śmierć.
To wcale nie wszystko — cholesterol jest ważniejszy, niż nam się wydaje.
Piśmiennictwo:
Ghada Elshimy; Venu Chippa; Jordan M. Jeong. Adrenal Crisis https://www.ncbi.nlm.nih.gov/books/NBK499968/
Papierska L. Przełom nadnerczowy http://www.czytelniamedyczna.pl/2691,przelom-nadnerczowy.html
Muldoon M.F Low or lowered cholesterol and risk of death from suicide and trauma https://www.sciencedirect.com/science/article/abs/pii/002604959390259Q
U. Ravnskov High cholesterol may protect against infections and atherosclerosis https://academic.oup.com/qjmed/article/96/12/927/1533176?login=false
S. Behar, E. Graff, H. Reicher-Reiss, V. Boyko, M. Benderly, A. Shotan and D. Brunner for the Bezafibrate Infarction Prevention (BIP) Study Group Low total cholesterol is associated with high total mortality in patients with coronary heart disease
Kathleen Deska PAGANA, Timothy J. PAGANA „Testy laboratoryjne i badania diagnostyczne w medycynie”
Halfdan Petursson, MD,1 Johann A Sigurdsson, MD Dr med,2 Calle Bengtsson, MD Dr med,3 Tom I L Nilsen, Dr Philos,4 and Linn Getz, MD PhD “Is the use of cholesterol in mortality risk algorithms in clinical guidelines valid? Ten years prospective data from the Norwegian HUNT 2 study” https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3303886/
Markaki I. i in. High Cholesterol Levels Are Associated with Improved Long-term Survival after Acute Ischemic Stroke https://www.sciencedirect.com/science/article/abs/pii/S1052305713003388
Naoki Nago i in. Low Cholesterol is Associated With Mortality From Stroke, Heart Disease, and Cancer: The Jichi Medical School Cohort Study https://www.jstage.jst.go.jp/article/jea/advpub/0/advpub_JE20100065/_article/-char/ja/
Nie wiem, co to ma wspólnego, ale w pewien sposób mnie samą zaskoczyło. Miałam operację dotyczącą mózgu i układu nerwowego w obrębie głowy. Wpływ jedzenia na organizm odczuwam teraz bardzo wyraźnie, a szczególnie silne było to krótko po. Nikt mi teraz nie wmówi, swoją drogą, że jakaś intuicja w tym względzie nie istnieje. Może nie każdy ją ma i umie używać, ale na pewno nie jestem jedyna.
Po odpowiednim jedzeniu czuję się tak dobrze, że można to porównać do jakiegoś odlotu pod wpływem używek :D. Czuję to fizycznie w głowie.
Myślałam, że po czymś takim wskazane będą orzechy czy awokado (które zresztą normalnie bardzo lubię). Tymczasem one są mi praktycznie obojętne, a za to miałam wielką ochotę na masło czy jajka, czyli źródła cholesterolu właśnie.
Najwyraźniej on był mi wtedy bardzo, bardzo potrzebny.
Nota bene w szpitalu są niedouczeni pod tym względem lub hołdują głupim mitom, bo w jedzeniu było tego cholesterolu tragicznie mało - głównym źródłem było nietłuste mleko, a o maśle to mogłam tylko pomarzyć. Dawali kanapki z margaryną. Muszę im chyba podsunąć ten artykuł :).
Swoją drogą; pamiętam że był na ten temat artykuł - białko też jest w takiej sytuacji b.ważne. Nie można tego tłumaczyć dużym zapotrzebowaniem ze względu na ruch, ale ciągnęło mnie niesamowicie do wartościowych źródeł białka. Gdybym miała możliwość, to na 1000% wzbogacałabym dietę np. o białko serwatkowe.
Białko jest ważne, z tym że normy dla pacjentów często są skrajnie niskie, troche lepiej wygląda sytuacja w nowszych publikacjach.
Pewnie jacyś opłacani przez rządy "naukowcy" ustalali takie niskie normy. Żeby tylko pacjent im nie odjechał będąc jeszcze w szpitalu, ale żeby było jak najtaniej.
Jeśli dla mnie mogłoby być tego białka 3-4 razy więcej i wcale by nie było dużo, to wyobrażam sobie po paru tygodniach kogoś, kto ma więcej mięśni.
Jedzenie jako ćpanie, zdrowe masło i jaja, oraz specjaliści po przeczytaniu kilku artykułów w Internecie autorstwa Braci Rodz. Co ja czytam. Wiesz, że cholesterol z pożywienia bardzo słabo się przyswaja i jeśli miałaś ochotę na cholesterol to Twoja wątroba sobie ją zaspokoi. Aa czekaj intuicja. Ok wszystko rozumiem, mój błąd
Nie wiem tego czy o cholesterol na pewno chodziło, ale myślę, że to bardzo możliwe, biorąc pod uwagę, że byłam prawie pozbawiona tłuszczu oraz białka i na jakie produkty miałam ochotę oraz po jakich się dobrze czułam. Wiem, że większość cholesterolu wytwarza wątroba - z tłuszczu, prawda?? Skoro tłuszczu w tej diecie praktycznie nie było, to na pewno miała utrudnione zadanie. Może dlatego też wyraźnie w pierwszych dniach schudłam, bo organizm czerpał z zapasów tłuszczu i mięśni. Jak zobaczyłam po operacji swoje wychudzone nogi, to nie mogłam uwierzyć, że w tak krótkim czasie to nastąpiło, gdzie normalnie to jest najtrudniejsza do "ruszenia" i najokrąglejsza część mojego ciała.
Nie jestem w stanie nikomu udowodnić, jak się w tej wyjątkowej sytuacji czułam i nie zamierzam się o to spierać, ale myślę, że powinniśmy uczyć się sygnałów własnego układu nerwowego, a nie ignorować je. Wpływ diety na samopoczucie, którym niedawno zaczęli zajmować się naukowcy, to nie jest żadna fikcja literacka, tylko bardzo konkretna i coraz lepiej przebadana sprawa. Przejawy tzw. intuicji żywieniowej mogą wg mnie być właśnie sygnałami z układu pokarmowego i mózgu, które na bieżąco pokazują nam, jak organizm reaguje i na co ma zapotrzebowanie.
Nawet odżywiając się w sposób usystematyzowany, tzn. jedząc z góry określone ilości kalorii i BWT, jesteśmy w stanie wybierać pewne produkty, np. rodzaj mięsa jaki zjemy czy warzywa. Jeśli mamy ochotę na pomidory z cebulą, to nie sięgajmy po brokuły, bo rzekomo są zdrowsze... Nasz mózg czasami "wie", czego chce. Jestem za tym, żeby w miarę możliwości wybierać produkty, które sprawią nam największą przyjemność jako że układ nerwowy przyjemnością daje nam znać, że zrobiliśmy coś, co nam sprzyja.
Zgadzam się z różnymi argumentami na forum, że można temu wierzyć w ograniczonym zakresie, bo są pewne pułapki, ale dlaczego skreślać to całkowicie? Zero-jedynkowe podejście niekoniecznie przynosi najlepsze efekty w sprawach treningu czy diety.
To, że nie możemy ufać zachciance na pół tortu, nie oznacza że nie możemy się zastanowić na jakie owoce mamy największą ochotę czy wybrać węglowodanów do obiadu. W najgorszym razie okaże się, że tego nie czujemy i nic nam nie daje. W najlepszym - odkryjemy, że własny układ nerwowy jest naszym sprzymierzeńcem i przekazuje nam informacje, których nie jest w stanie dać nam nawet najlepszy lekarz czy naukowiec, bo w 100%-ach "spersonalizowane"; z ciała które jest jedno jedyne właśnie takie na świecie, na kilka miliardów.
Wiemy, że na świecie nie ma dwóch jednakowych płatków śniegu ani kropli wody.
Za rzadko za to myślimy, że nasze ciało jest unikalne, niepowtarzalne i możemy, a może nawet powinniśmy, starać się nawiązać z nim unikalną więź, która przysłuży się też temu, żebyśmy go nie zniszczyli, a maksymalnie wykorzystali jego możliwości.
I dopiszę jeszcze coś, chociaż wiem że wiele osób mi nie uwierzy albo uzna że jestem nawiedzona. Dla mnie natomiast jest to prywatny dowód na to, że ludzki układ nerwowy jest cudem i przekazuje nam różne informacje, czasami w dziwny sposób.
Z góry zaznaczam, że nie uważam, by było w tym cokolwiek "nadprzyrodzonego"; wszystko to jest moim zdaniem oparte o funkcjonowanie ludzkiego mózgu i układu nerwowego.
Otóż mózg wysyłał mi sygnały, że coś jest nie tak, już 15 lat temu, kiedy nie miałam pojęcia, że coś się dzieje i nie było jeszcze prawie ŻADNYCH fizycznych objawów. Te sygnały to były dziwne sny i fobia, których wcześniej nie miałam, a które pojawiły się znikąd i bez żadnego racjonalnego uzasadnienia. Tytułem wyjaśnienia, w dzieciństwie łaziłam z koleżankami po dachach i wysokich drabinach, nie miałam w sobie przed tym żadnego nadmiernego lęku. Natomiast w pewnym momencie po 30r.ż., zaczęłam mieć sny o schodach i że się w tych snach boję, że z tych schodów spadnę. Śmieszyło mnie to, bo na żywo niczego takiego się nie bałam. Po jakimś czasie pojechaliśmy z mężem nad morze i chcieliśmy wejść na jakieś wąskie molo czy murek, żeby sobie popatrzeć na wodę i wtedy mnie sparaliżował strach, gdzie wcześniej podkreślam, że nigdy w życiu nic takiego się nie zdarzało. Musiał mi podać rękę, bo samodzielnie nie byłam w stanie (psychicznie) po tym iść, chociaż wcale nie było dla zdrowego człowieka za wąskie czy jakieś... Potem długo nie działo się nic nadzwyczajnego. Jakiś czas temu zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem i różne dziwne objawy, które lekarze tłumaczyli anemią, rzekomo zbliżającą się menopauzą, sprawdzili mi serce (bo nagle robiło mi się słabo) - nic konkretnego nie znaleźli . W miarę jak to się przedłużało, czułam że traktują mnie jak jakiegoś symulanta. Z drugiej strony zasugerowałam się tą menopauzą i myślałam, że to możliwe, że zasłabnięcia czy łzawiące oczy mogą się z tego powodu zdarzać. Trochę wcześnie, ale cóż... Miałam też problemy z równowagą, które jak teraz wiem, powinny dużo bardziej zaniepokoić lekarzy, ale w epoce teleporad i covida nikt się nie przejmował jakąś emigrantką. Ciągnęło się to długo, po jakimś czasie sama zorientowałam się, że problem dotyczy głównie prawej strony i prosiłam lekarkę o przebadanie przez specjalistę od takich rzeczy. W międzyczasie dostałam jednostronnego zeza... Wytłumaczyłam sobie oczywiście, że to pewnie moja wina, bo przy kiepskim samopoczuciu głównie siedzę i bez okularów za blisko czytałam. Widziałam koszmarnie podwójnie, tak że miałam problem iść normalnie między ludźmi chodnikiem i musiałam zamykać jedno oko, żeby coś widzieć i nie zwariować: podwójne widzenie powoduje, że człowiek się strasznie męczy, boli go od tych obrazów głowa itp. Poszłam więc do okulisty, pełna wyrzutów sumienia, że nie dość, że jestem z powodu choroby mało przydatna , to jeszcze zepsułam sobie oczy... Miły Hindus zrobił mi badanie dna oka i stwierdził, że mam spuchnięte i krwawiące naczynka krwionośne i dał mi list z którym miałam iść tego samego dnia do szpitala , żeby to lepiej sprawdzili. Jak zaczęli w końcu sprawdzać i mierzyć mi co chwila ciśnienie - dowiedziałam się że łzawiące i wrażliwe oczy to nie był objaw menopauzy, tylko spuchniętego mózgu i zwiększonego ciśnienia w głowie, co groziło wylewem... Ja z tym chodziłam z dwa i pół roku (!!!) , nie podejrzewając jak jest groźnie. Jeszcze tej samej nocy zrobili mi skany głowy i wykryli dużego guza, który powodował właśnie to zwiększone ciśnienie i utrudniał przepływ płynu mózgowego. Miałam też długo bóle głowy, ale menopauza tłumaczy niektórym lekarzom i to. Wysłali mnie do specjalistycznego szpitala, gdzie zrobili dokładne skany i MRI i na trzeci dzień lekarz neurochirurg oznajmił mi z radością, że jest to niezłośliwy typ guza (vestibular Schwannoma) i jeśli uda się operacja, to będę dalej żyć.
I teraz wracając do układu nerwowego. Wtedy gdy miałam te dziwne sny i zaczął się nieuzasadniony strach przed spadnięciem - to prawdopodobnie się zaczynało. Układ nerwowy w jakiś sposób odbierał, że to coś dotyczy nerwu od słuchu i równowagi i na swój sposób myślę że ostrzegał mnie przed takimi sytuacjami, wysyłając informacje w snach i specyficzne odczucia. Strach jest przecież narzędziem układu nerwowego, służącym przetrwaniu. Gdybym się zachwiała na jakiejś wysokiej krawędzi, mogłam łatwo spaść i zginąć... Jestem przekonana, że było to nieprzypadkowe i świadczy o mądrości ludzkiego ciała. Układ nerwowy "wiedział" już wtedy coś, o czym nie miałam pojęcia i z podświadomości wysyłał mocne sygnały do świadomości, tzn. taki rodzaj snów, które są wyraziste i każą o sobie myśleć po przebudzeniu, a także odpowiednie uczucia. Ja te sny pamiętam jak dziś; tak to było dziwne i niepasujące do mnie samej. Byłam w szoku, gdy "poskładałam" sobie to wszystko i na pewno przez resztę życia będę mieć do tego poważniejsze podejście, niż ludzie którzy nie wierzą, że mają w swoim mózgu i ciele ukryte możliwości do sprawdzenia.
No i na pewno nie będę ignorować pewnych rzeczy, które inni może uznaliby za śmieszne.
Jak będę więcej chodzić, to pójdę podziękować temu okuliście, bo był mądrzejszy od tych wszystkich lekarzy, przez których tyle czasu niepotrzebnie się męczyłam psychicznie i fizycznie. Zrobił tylko to, co powinien, ale porozmawiał ze mną i podjął dobrą decyzję. Oni mogli (i powinni byli) wysłać mnie na takie badanie od razu, jak im mówiłam o problemach z ciśnieniem.
Być może uratował mnie przed wylewem i śmiercią albo byciem warzywem.
Natomiast sobie samej, ale i radom z artykułów zawdzięczam bardzo dobry ogólny stan zdrowia i myślę, jak ogromnie bardzo mi się to przydało... Nie byłoby czasu na poprawianie czegokolwiek. Miałam małe ryzyko udaru, zakrzepicy, infekcji i innych powikłań - podczas i po długiej operacji. Gdybym miała jakąkolwiek przewlekłą chorobę czy nadwagę, paliłabym albo więcej piła - to ryzyko byłoby odpowiednio większe.
Moje zdrowie jest w pewnym sensie pracą kolektywną i dowodem , że warto. Nigdy wcześniej nie cieszyłam się tak bardzo z każdego wypracowanego aspektu swojego zdrowia - braku nadwagi, cukrzycy, nadciśnienia, astmy... To wszystko ma znaczenie. Ciągle mnie np. pytali czy palę albo kiedykolwiek paliłam.
Gdybym mogła się cofnąć w czasie to starałabym się tylko jeszcze bardziej i chętniej.
Nie wyobrażam sobie sytuacji, że miałabym teraz umrzeć z powodu wcześniejszej głupoty w rodzaju palenia albo złego odżywiania. Po prostu NIE.
Jestem bardzo wdzięczna autorom tych artykułów i każdemu, kto się w jakiś sposób przyczynia do tego, żeby ludzie wiedzieli , jak dbać o swoje zdrowie. Jeśli ktoś tego nie docenia, to jest zwyczajnie głupi.
Forum jest fantastyczne, dzięki Wam :) <3 .
Celem uzupełnienia, a może komuś, kto na to trafi, się to przyda - po dwóch tygodniach żałosnej szpitalnej diety, organizm przez dwa tygodnie domagał się uzupełniania składników odżywczych, szczególnie białka, ale też tłuszczu i witamin. Co ciekawe, miałam ochotę na jajka, ryby, nabiał i strączki, kefir (jeden z topowych produktów) i barszcz oraz owoce i warzywa, a mięso mogłoby nie istnieć, poza rosołem, który smakował jak pokarm bogów po tej białkowej pół-głodówce...
Biorąc pod uwagę, że miałam mało ruchu i zabieg, który nie zrobił na pewno wielkich uszkodzeń - przypisuję to głównie kiepskiej diecie, stresowi, koniecznością odtrucia się z narkozy - a w mniejszym stopniu gojeniu. No i jako 47 latka mam pewnie już zwiększone zapotrzebowanie w związku z wiekiem.
Gdybym drugi raz miała przetrwać to samo, to białko, tłuszcz oraz produkty z witaminami, szczególnie witaminą C - wzięłabym do szpitala.
W tamtejszej diecie witaminy C było na pewno malutko, głównie w porcji soku pomarańczowego (1/4 szklanki??), co uważam za hańbę w takich okolicznościach. Po takim jedzeniu miałam też niski potas (nie dziwne, bo było tego nawet ilościowo mało) i po operacji podawali mi w suplementach. Bez elektrolitów momentalnie czułam się bardzo słabo, nawet po tygodniu.
Myślę, że z tego powodu organizm pomału oczyszczał się z leków i narkozy, dopiero jak piątego dnia po operacji mąż przywiózł mnie do domu i dostałam rosół, sok pomarańczowy w normalnych ilościach i inne rzeczy - miałam objawy odtruwania się z narkozy, tzn. mdłości. Zupełnie jakby wątroba wcześniej bardzo słabo pracowała.
I na koniec muszę dodać, że ta dieta była jedyną rzeczą, którą bym skrytykowała i na pewno personel szpitala, który był na wysokim poziomie (o ile rozumiem traktowanie takich pacjentów), a lekarze w ogóle z najwyższej półki - ci ludzie nie mieli nic do tego... Była klasa i uprzejmość pod każdym względem.
Nawet nie zaproponowali mi szczepionki na covid - bo twierdziłam, że niedawno miałam, podpierając się argumentami... Ryzyko infekcji jest w takich razach bardzo ważne do zminimalizowania, ale uszanowali moje słowa.
W Polsce, w państwowym szpitalu, podejrzewam że byłby to warunek operacji...
Jakkolwiek dietę musiałam skrytykować, bo nie byłabym sobą.
Jeśli ktoś planuje jakąś operację, to uważam że rada o jedzeniu białka serwatkowego jest doskonała, a poza tym warto o wsparcie bliskich lub zapas jedzenia i jak najlepsze odżywienie przed.
Ja byłam tego pozbawiona z powodu odległości, a nie bardzo też chciałam, żeby w takim stanie ducha mój mąż jechał z dzieckiem autostradą, bo mogłoby się to dziwnie skończyć dla nich lub kogoś innego.
Ostatnie, co mnie ujęło - mimo covida i ryzyka infekcji były odwiedziny. Wystarczyły negatywne testy odwiedzających.
Najwyraźniej stan psychiczny pacjenta, możliwość spotkania z rodziną - były brane pod uwagę i szanowane.
Imo coś pięknego.
I dlatego gdy musze wybierac sklaniam sie ku praktyce a nie teorii. Malo w swym zyciu widzialem kwestii gdzie nie istnialy sporne opinie na jakis temat, lacznie z wykluczajacymi sie wynikami badan ! Maslo czy margaryna? Ot cala "nauka"... :)